Historia: Effy

Nie pamiętam bardzo dokładnej daty, kiedy rozpoczęła się moja miłość do muzyki Avril, ale pamiętam dokładnie rzeczy, które temu towarzyszyły jak i osobę, dzięki której usłyszałam to pierwszy raz. To musiało być w okolicach 2005/2006 roku. Kończyłam wtedy podstawówkę i cały wolny czas spędzałam z moją najbliższą wówczas przyjaciółką, Magdą. To właśnie ona jako pierwsza pokazała mi płytę – pamiętam, że było to „Let Go”. Z miejsca zakochałam się we wszystkich utworach. Pożyczyłam płytkę i słuchałam jej w kółko, kiedy tylko mogłam. Zaczęłam naśladować styl Avril, ciągle śpiewałam jej piosenki. Potem już na własną rękę szukałam pozostałych płyt, kupowałam każdą gazetę typu „Brawo”, kiedy widziałam, że jest tam jej plakat. Dziś jestem szczęśliwą posiadaczką wszystkich albumów, mam dwa plakaty i mnóstwo wspomnień związanych z dorastaniem z jej muzyką. Czasem nie były to szczęśliwe wspomnienia – a właściwie duża część z nich nie była. I chyba za to najbardziej kocham muzykę Avril. Za to, że była ze mną nawet w najtrudniejszych momentach życia. Słuchałam „Nobody’s home” kiedy grożono mi po raz kolejny wyrzuceniem z domu, a „Slipped away” kiedy owa Magda przedawkowała narkotyki. Podczas mojej walki z anoreksją to właśnie ta muzyka podnosiła mnie na duchu. Nie trudno się domyślić, że UMS to moja ukochana płyta, której słuchanie nigdy mi się nie znudzi. Zdążyłam już również nauczyć się na pamięć piosenek z HAW. Osobiście uważam, że jest on równie dobry co UMS, a tego się nawet nie spodziewałam. „It was in me” i „Warrior” to utwory, które najbardziej trafiły do mojego serca. Mogę się w nich zidentyfikować z Avril, ponieważ tak jak ona walczę o swoje życie i też jestem takim wojownikiem. I wiem, że wygram – zupełnie jak ona.

Podobne Posty